Nadzieja prowadzi nas do zaangażowania się w świat, także w nasze własne życie. Uczy nas patrzeć w przyszłóśc jak w przeszłość z przekonaniem, że cokolwiek zię zdarzy, bedzie najlepszym możliwym dla nas rozwiązaniem. I że cokolwiek się zdarzyło, było wówczas jedynym możliwym wariantem. Nadzieja jest zgodą na życie takie jakie jest.
BOGDAN BIAŁEK
Nadzieja, jak poucza Pismo Święte, to wraz z wiarą i miłością jest jedną z trzech najważniejszych cnót. Jest nie tyle przekonaniem, co duchowym stanem. Można pesymistycznie oceniać czas, w którym się żyje albo siebie samego, a jednocześnie mieć w sobie pewną łagodność. Można być pogodnym pesymistą. Nadzieja nie jest przekonaniem, że wszystko będzie dobrze – czyli naiwnym i niemądrym samooszukiwaniem się. Nie ma co czarować siebie i innych takim zagadywaniem lęku i rozpaczy: „wszystko będzie dobrze, nie ma co się martwić, będzie wszystko dobrze”. Jeśli tak ją traktujemy, to wpisujemy ją w sens powiedzenia, że „nadzieja jest matką głupich”. Tak rozumiana nadzieja jest iluzją, no bo niby dlaczego ma być dobrze, tylko dlatego, ż tak sobie życzymy? Ktoś poszedł do szpitala. „Wszystko będzie dobrze, wyjdzie z tego”. A jak nie wyjdzie, a jak umrze, to co? Co wtedy z nadzieją?
***
Wśród więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych byli tzw. „zmuzułmanieni” – osoby, które nie miały żadnej nadziei. Nie tylko nie wierzyły w tę iluzję, że „wszystko będzie dobrze”, ale wręcz było już im wszystko jedno. Ci więźniowie, którzy zachowali w sobie nadzieję też nie żyli iluzjami. Wiedzieli dobrze, że w każdej chwili mogą być zastrzeleni, zagazowani, pobici na śmierć. Wiedzieli, że są w piekle, w odbycie świata – anus mundi, jak w 1942 roku nazwał obozy zagłady Heinz Thilo, lekarz SS. Ci ludzie nie mieli złudzeń, że zginą, ale żyli ze świadomością, że każdy dzień jest cenny. Żyli nie dla siebie, ale dla innych, byli w relacji, pomagali sobie, umawiali się na to, że „jutro” jest możliwe, więc nie można siebie i innych opuścić we wzajemnej trosce. Jest wiele heroicznych opowieści, świadectw z Oświęcimia. Auschwitz był zatem nie tylko anus mundi, ale także ogromną lekcją egzystencji człowieka, społeczeństwa i właśnie nadziei.
***
Nadzieja jest wpatrywaniem się w przyszłość ze świadomością, że wszystko jest możliwe, w tym także jakieś choćby ciut lepsze doświadczenie, rozwiązanie od tego, co przeżywamy dziś. To wiara w to, że przyszłość przyniesie nam najlepsze z możliwych rozwiązań. Nadzieja wzbudza też w nas miłość – do siebie, do świata, a jeśli ktoś wierzy, to i miłość do Boga.
***
Nadzieja może nas kierować także ku przeszłości, gdy robimy bilans swojego życia i nie jesteśmy ze wszystkiego zadowoleni, czegoś żałujemy, uważamy, że jakieś nasze decyzje, wybory były niezbyt mądre, niezbyt racjonalne, że przyniosły nieoczekiwanie negatywne owoce albo że dokonaliśmy czynów, z których nie jesteśmy dumni. Często wtedy upadamy na duchu, ale nadzieja nas podnosi. Nadzieja i ufność w to, że nasze zachowanie było jedynym możliwym działaniem. Inaczej nie mogliśmy postąpić, inaczej nie mogło się zdarzyć, a to ze względu na uwarunkowania zewnętrzne, a to ze względu na nasz stan ducha, naszą ówczesną zdolność rozeznania, rozumienia itd. Inaczej mówiąc, nadzieja głównie skierowana ku przyszłości, ale też ku przeszłości, jest zgodą na życie. Życie jest takie jakie jest i inne być nie może.
***
Takie podejście wcale nie wyłącza naszej aktywności i kontroli nad życiem (często zresztą iluzorycznej), nie sugeruje, żeby nic nie robić. Wręcz przeciwnie – nadzieja naprawdę jest nadzieją wtedy, kiedy prowadzi nas do zaangażowania się w świat, ale także w nasze własne życie. Kiedy pobudza nas do pewnego wysiłku. Ale tak jak mówi jedna z ważnych religijnych ksiąg żydowskich, Pirke Awot, czyli Sentencje ojców: nie twoją rzeczą jest dokończyć dzieło, lecz biada ci, gdybyś się od tego uchylał. Inaczej mówiąc, nie od ciebie zależy efekt twojej aktywności, ale nie wolno ci nic nie robić. Nie masz do końca wpływu na to, jaki owoc ci przyniesie twoje życie, ale nie możesz się uchylać od działania.
***
Nadzieja jest zatem związana z „męstwem bycia”, o którym pisał niemiecki teolog i filozof Paul Tillich. Trzeba być mężnym, trzeba przyjmować to, co życie przynosi, trzeba podejmować wyzwania, nie uchylać się od odpowiedzialności i patrzeć z nadzieją. Czyli z ufnością, że to, co teraz się dzieje w moim życiu jest najlepszym z możliwych obrotem zdarzeń i w każdym z tych zdarzeń jest szansa na bycie w pełni sobą, prawdziwym sobą – czy w chorobie, czy w miłości, czy w śmierci, czy w szczęśliwym trafie, czy w nieszczęśliwym zdarzeniu. Patrzeć z ufnością, że cokolwiek nie będzie, będzie dobrze, bo będzie tak, jak powinno być.
(ze Wstępu do pisma „Medytacja”)