Bogdan Białek

Czy w muzeum można się modlić? A medytować czy można?

KILKA SŁÓW WSTĘPNYCH

Tytuł naszej konferencji „Muzeoterapia” sugeruje, że muzeum jest lub może być miejscem leczenia, a naszym, tutaj zgromadzonych,  zadaniem, jest określenie procedur  leczących, czyli przywracających zdrowie.  Słowo terapia zastępuje się przecież słowem leczenie lub kuracja. Dzisiaj już wiemy, że pojęcia „zdrowie” i „choroba” nie są pojęciami dopełniającymi się, że można być chorym (mającym zakłócenie homeostazy)  i zdrowym jednocześnie (posiadającym zdolność do jej przywrócenia), że można nie być chorym, ale jednocześnie nie być zdrowym. Rozumiem, że organizatorzy „muzeoterapię” umieszczają w tym samym nurcie oddziaływań na człowieka w jakim znajdujdują się muzykoterapia, choreoterapia, biblioterapia – czyli w szerokim znaczeniu psychoterapia i inne formy pomocy psychologicznej, wsparcia psychicznego lub emocjonalnego, które ma usprawnić to co niesprawne, uwolnić to co zablokowane, zaakceptować to z czym pogodzić się niepodobna, zaktywizować to co nieaktywne, lub unieczynnić to co zbyt czynne i przynosi ból; jednym słowem znosi lub ogranicza cierpienie.

Można odnieść wrażenie, że wszystkie te terapie z różnymi przedrostkami, coachingi i mentoringi, interwencje kryzysowe, wsparcia i pomoce koncentrują się na jednym podejściu – jak skompensować jakiś niedobór lub nadmiar: jak wyposażyć człowieka uzależnionego w umiejętności

samokontroli, jak poprawić regulację emocjonalną nadwrażliwca, jak dodać napędu życiowego człowiekowi w depresji, jak nauczyć nieśmialego radzenia sobie wśród ludzi. Innymi słowy jak udoskonalić siebie by być… szczęśliwym? Tak, żyjemy w czasach „dyktatury szczęścia” – jak to ujął Zbigniew Mikołejko dodając , że jej pożywką jest „lęk przed nieszczęściem”. Rozumiem, że dla wielu z Państwa „muzeoterapia” ma być także jedną z możliwych, jeśli nie recept na szczęście, to drogą do szczęścia. Praktyka medytacji, o której chcę opowiedzieć, pomoże się wyzwolić z tej i wielu innych iluzji.

W ślad za św. Augustynem chcę powiedzieć – ” Wylej, ażeby cię napełniono. Naucz się nie kochać, ażebyś się nauczył kochać. Odwróć się, po to, żebyś się zwrócił. Krótko mówiąc, żeby coś mogło przyjąć i napełnić się, musi się opróżnić”.  Muzeum i medytacja to dobre i pożyteczne złączenie, dobra i prosta praktyka w wyjątkowym miejscu, w którym można doświadczyć radości jako zgody na życie, na przyjęcie jego wszystkich darów, łącznie z bólem, cierpieniem i przemijaniem. Muzeum, które wydaje się być strefą martwą, zbiorem rzeczy nieożywionych, może stać się źródłem życia. „To nie śmierci człowiek powinien się obawiać, ale tego, że nigdy nie żyje” – podpowiadał Marek Aureliusz. Najważniejsze jest życie. A zaczyna się ono wtedy, kiedy na nie przyzwalamy.

KILKA SŁÓW O MODLITWIE, MEDYTACJI I KONTEMPLACJI

Powiedziałem, że muzeum jest miejscem wyjątkowym,  mając na myśli wyłączenie się go z otocznie: w muzeum powinien być określony mikroklimat, specjalna architektura wnętrz i

dekoracje, zgromadzone zbiory winne  tworzyć harmonię piękna, i powinna panować cisza. Czasami jednak  panuje w naszych muzeach zgiełk, tumult i jarmarczny hałas. Przychodzimy do muzeum i wpadamy w zalew obrazów, hałas powodowany przez innych zwiedzających i przewodników, zgiełk tworzony przez myśli.  A przecież idziemy do muzeum bo poszukujemy piękna, ale także i ciszy. Na co dzień żyjemy „w sposób ekstremalny”, jak twierdzi niemiecki jezuita, i mistrz zen, filozof i nauczyciel akademicki, Stefan Bauberger. „Żyjemy w hałasie, nie tylko w hałasie akustycznym, lecz również w powodzi obrazów, które wciąż nas atakują – w reklamie, w telewizji, wszędzie.”  Naiwnością jest pogląd, że łatwo się możemy uwolnić od tych destrukcyjnych, wprowadzających zamęt, będących udręką ducha wrażeń. Nie jest łatwo, ale jest to możliwe. Przeciwwagą mogą być drogi duchowe – modlitwa, medytacja czy kontemplacja.  

W moskiewskim Muzeum Andreja Rublowa prof. Aleksander Koprijowski opowiedział mi jaki znaleziono sposób na rozpędzone wycieczki, które wpadają zdyszane w gonitwie za wrażeniami. Otóż oprowadzający je pracownik Muzeum przetrzymuje grupę około pół godziny przed ikoną Jana  Prekursora, Antycypatora (Ioana Predtecza, Jan Chrzciciela) napisaną przez samego Rublowa, a więc pochodzącą z XV wieku. Opowiadając o muzeum odczekuje, aż się słuchacze wyciszą wewnętrznie. Zachęca wcześniej do wpatrywania się w twarz św. Jana Chrzciciela i jego modlitewne dłonie. Kieruje ich uwagą, aby zatrzymać bieg myśli, skupić wewnętrznie. I to działa. Następuje zatrzymanie, koncentracja uwagi, ukierunkowanie uwagi, uobecnienie się teraz i tutaj. Są

gotowi do medytacji/kontemplacji/, do oglądania, wejścia w dzieła.

Pewien cadyk z Nowego Sącza pytany co robi przed modlitwą odpowiadał: „Modlę się, żebym mógł się dobrze modlić”.

Używam tych trzech słów: medytacja – kontemplacja – modlitwa w jednakowym znaczeniu dla uproszczenia wywodu. Nie chcę nadmiernie intelektualizować przekazu, chcę zwrócić Panstwa uwagę na istotę doświadczenia. Christophe Andre, francuski psychiatra i propagator medytacji,  powiada – „Modlitwa daje się streścić w dwóch słowach tak i dziękuję„.

To samo mogę powiedzieć o medytacji  i/lub kontemplacji.  Gdy przebywałem w Japonii w klasztorze, a własciwie świątyni buddyjskiej nurtu zen rinzai, nazywanej Punmonken, czyli Świątynia Prostej Bramy w Kioto, wprowadzający mnie w praktykę mnich udzielił takiej instrukcji – „Medytacja jest prosta. Trzymasz wyprostowany kręgosłup i oddychasz. Zen też jest prosty – stajesz się tym, co robisz: rąbiesz drzewo, jesteś siekierą, zamiatasz ulice, jesteś miotłą”. Przez wiele dni godzinami zamiatałem okoliczne ulicę, aż poczułem się miotłą zgarniającą bezustannie opadające jesienne liście. Stało się to, gdy wybrzmiało we mnie „tak” dla miejsca, czasu i sposobu w jaki byłem- „tutaj, teraz, tym”. Odczuwałem czystość i lekkość jaką przynosi wdzięczność, bezinteresowna wdzięczność.  Każdy ruch mojego ciała, każdy oddech zdawał się mówić „dziękuję”. Nazwałbym ten stan – „byciem we wdzięczności”. Żródłem wdzieczności jest zachwyt do którego prowadzi kontemplacja  i który jest samą kontemplacją, doświadczeniem jedności, formą energii raczej, a nie kocepcją, myślą, nazwaniem.  Doświadczenie jedności,

harmonii uzdrawia, gdyż oczyszcza z koncepcji, produktów błądzącego umysłu, schematów, uprzedzeń i iluzji.  Zamiatając ulice Kioto straciłem błśądzące w umyśle koncepcje na swój temat, oceny, porównania, oczekiwania, obawy, wyobrażenia. Byłem w doświadczeniu. Nie tyle miałem doświadczenie, ile byłem w doświadczeniu.

KILKA SŁÓW O TYM, CO JEST POTRZEBNE DO MEDYTACJI

„Medytacja jako poszukiwanie pełni „zdrowia” („zbawienia”- przyp. mój)) posiada swój wymiar religijny. Jednak w odróżnieniu od religii teistycznych, nie szuka ona zbawienia w jakimś Absolucie, w jakiejś cudownej interwencji, nie modli się o łaskę i pomoc, w relacji z transcendencją nie ucieka się do pośrednictwa jakiejś kapłańskiej kasty, lecz – jak mówi Budda – stawia „człowieka wobec siebie„, nakazuje mu działać „o własnych siłach„, czyni go „odpowiedzialnym za każdy jego czyn„. Nie oznacza to, że tym samym przypisuje ona człowiekowi rodzaj wszechmocy; pragnie natomiast podkreślić fakt, że nikt nie może dokonać wyborów za niego samego, nic nie może zastąpić jego osobistych decyzji i wyborów i że jeżeli człowiek sam pewnych rzeczy nie zrozumie, nie dokona się w nim żaden prawdziwy postęp duchowy. „Jeżeli nie bedę sobą„, mówi przysłowie żydowskie, „kto bedzie mną? I jeżeli nie teraz, to kiedy?” (Claudio Laparelli, Manuale di meditazione). Jezuita Jacek Bolewski charakteryzował medytację jako „modlitwę prostoty” – jako „skupienie na jednym„. Wtóruje mu dwudziestowieczna mistyczka Simone Weil – „Uwaga na najwyższym szczeblu jest modlitwą”.

Kilka słów o Weil. Całe życie odmawiała tylko jedną modlitwę – Ojcze nasz. Czasami trwało to bardzo długo, gdyż starała się ją odmawiać w pełnym skupieniu, z najwyższą uwagą, słysząc kazde wypowiedziane słowo. („Patrzą a nie widzą, słuchają, a nie słyszą” Mt 13,13). Gdy jakaś myśl, obraz, westchnienie ją rozpraszało, zaczynała modlitwę od początku. Istotą każdej praktyki duchowej jest uważność (angielskie mindfulness, greckie prosoche), dzięki której możliwa się staje koncentracja na przedmiocie istotowym i przedmiocie treściowym.  W liturgii wschodniej kilkakrotnie  (np. przed odśpiewaniem Ewangelii) pada wezwanie – bądźcie uważni! Prawosławny teolog Włodzimierz Misijuk pisze: „Ubóstwo (aktemosyne) bowiem jest matką braku trosk (amerimnia), a brak trosk jest matką uwagi (prosoche), ta zaś matką modlitwy (proseuche); te z kolei są matką duchowego smutku (penthos) i łez (dakrya)… To one dają początek radości i błogosławionemu śmiechowi duszy.”

Inaczej rzecz ujmując stan uważności to element konieczny (chociaż niewystarczjący) do prawidłowego modlenia się, uczestniczenia w liturgii, kontemplacji czy medytacji, rozumianej nawet jako dyskursywne rozważanie.

Badacze mindfulness i technik medytacyjnych wyodrębnili kilka cech uważności, o których warto tutaj wspomnieć: świadome działanie, niosądzanie, niereaktywność, opisywanie i obserwacja. Mowiąc zatem o uważności mówimy o zdolności do koncentrowania całej uwagi na jednej rzeczy w danym czasie, w przeciwieństwie do działania na zasadzie „automatycznego pilota”, o potrzebie nieoceniającej i nieosądzającej obserwacji myśli, emocji i wrażeń sensualnych pojawiających się w obszarze uwagi. Przez niereaktywność rozumie się „jakość umysłową, która

charakteryzuje się zdolnością procesów uwagi do postrzegania doświadczenia”, która „jest wolna od uprzedzeń i dyskryminacji (określana bywa czasem pjęciem spokoju)”. (Stanisław Radoń)

Poza utrzymaniem uwagii i koncentracji na obiekcie (jednopunktowość, jak to ujmuje buddyzm tybetański), dla medytacji użyteczna jest cisza. O. Richard Rohr, amerykański franciszkanin i aktywista pacyfistyczny poucza – „Cisza musi być rozumiana znacznie szerzej, niż tylko jako brak słyszalnych dźwięków, albo brak hałasu. Cisza duchowa wymaga głębokiej obecności wobec samego siebie w tym właśnie jednym momencie. Kontemplacja jest niczym innym jak zakwestionowaniem trywialnego (dualistycznego – przyp. mój) umysłu i stwierdzeniem, że to coś, co nazywasz myśleniem, na niewiele ci się zda w dojściu do celu. Potrzebny jest całkowicie nowy system operacyjny, którego początkiem jest cisza i który nas do ciszy doprowadzi.” A augustianin Martin Laird uściśla- „Cisza nie jest tylko brakiem fal dźwiękowych. Dotyczy uwagi i świadomości. W rzeczywistości cisza i świadomość to jedno.”

KILKA SŁÓW O TYM CZY PIĘKNO ZBAWIA, CZY PIĘKNO LECZY?

Znamy wszyscy słynne zdanie Dostojewskiego „Piękno zbawi świat”. Zbawi, czyli uleczy. Zadajmy więc sobie pytanie, czy piękno nas uleczy, z czego ma nas uleczyć, dlaczego ma nas leczyć?

Carl Gustav Jung zauważył, że „(…) w ostatecznym rozrachunku każdy choruje z tego powodu, że utracił to, co żywe religie (lebendige Religionen) dawały swoim wiernym w

każdej epoce: nikt, kto nie odzyska znowu swojego nastawienia religijnego, nie jest rzeczywiście uleczony…”. Ks. prof. Wacław Hryniewicz, oblat Maryi i najwybitniejszy współczesny polski teolog, komentuje tę opinię – „Chodzi o odnalezienie (…) wymiaru mistycznego, budzącego wrażliwość na tajemniczą stronę  rzeczywistości, w której żyjemy. Taka reorientacja religijności wywiera dobroczynny wpływ na terapeutyczne rozwiązywania wewnętrznych konfliktów. (…) Doświadczenie religijne jest w swojej głębi doświadczeniem mistycznym, dającym przeczucie stykania się świata widzialnego i niewidzialnego. To ono pozwala najlepiej zrozumieć, że dzięki tajemnicy życie ludzkie staje się bogatsze w odniesienia i trwałe relacje. Świat jest pełen tajemnic. To my, ludzie, uporczywie bronimy się przed nimi i zasłaniamy. Nie chcemy dostrzec ich obecności w swoim życiu”. Abp Kallistos (Timothy Ware) z Oxford opowiadał mi, że otrzymał od pewnego biskupa z Indii następującą radę, gdy zwrócił się do niego o pomoc w chwili kryzysu – „Nie patrz na to, co widoczne”. Gdy go spytałem, gdzie zatem skierował swój zwrok, odpowiedział – „Ku modlitwie”. Nauczyć się patrzeć na to co niewidoczne – być może to najważniejsze zadanie przed którym stoi współczesny człowiek?

Trudno uwolnić się od opinii francuskiego intelektualisty André Malraux, który twierdził, że „wiek XXI albo będzie wiekiem religiialbo nie będzie go wcale”. Ale podobno w istocie rzeczy pisarz powiedział, że wiek XXI ma być wiekiem mistyki!. Wielki malarz („największy malarz polski” – jak o sobie żartował mając na myśli swój wzrost) Józef Czapski zanotował w 1965 roku – „Jest cały świat mistyki, o którym nie wiem naprawdę nic, bo odszedłem, opuściłem ten świat dla

życia w materii, w pracy, w cielesnych miłościach, rozterkach i rozdarciach. Nie chodzi tu o takie czy inne wyobrażenie nieśmiertelności, nic, nic o tym nie możemy wiedzieć, to inny wymiar, ale chodzi o sekundy przeżyć świadomości, pożywkę jedyną, która daje życie, wtedy właśnie, kiedy opuszczają człowieka siły twórcze, kiedy się odkleja od świata, i jeszcze bardziej świat od niego. Wtedy – nie zamazywać, nie zadeptywać le vide (pustki – przyp. mój) w sobie. Wtedy może przychodzi, może przyjdzie pomoc. Inny widnokrąg, inny wymiar. Ale ty chcesz mieć wszystko naraz i tu, i tam.

Comme si (tak jakby- przyp. mój). Trzeba teraz żyć jeszcze comme si. Tak samo, prawie tak samo jak przedtem, ale dla siebie, tajnie – czując, wiedząc, że nie o to chodzi, że jest coś innego, najważniejszego. Ziarno tego w sobie nosić.”

Zapewne „pustka” o której pisze Czapski nie oznacza”nieistnienia”, ale raczej w znaczeniu filozofii wschodniej „prawdziwą naturę”. Buddyjski mnich Matthieu Ricard tak to przybliża czytelnikowi: „Pustka tęczy to nie jej nieobecność, lecz fakt, że wówczas gdy błyszczy wszystkimi mieniącymi się kolorami, jest całkowicie pozbawiona własnego, stałego i samodzielnego istnienia. Wystarczy, że błyszczące za nami słońce będzie przez chwilę zasłonięte albo by przestała spadać zasłona deszczu, by tęcza znikła, nie zostawiając najmniejszego śladu.” Richard de Saint Victor, dwunastowieczny mistyk powiadał: – „Najpierw musisz poznać pustkę w twym umyśle, abyś mógł być zdolny poznać pustkę Boga”.

Chcę w tym miejscu powtórzyć trzy z czterech pytań, które kiedyś postawił Jerzy Nowosielski:

„1. Czy doswiadcznie religijne gatunku homo sapiens ma w ogóle cos wspólnego z jego doświadczeniem przeżycia estetycznego?

2. Jeżeli taki związek istnieje (a to by znaczyło, że przeżycie estetyczne jest częścią przeżycia religijnego, na co wskazują bardzo stare teksty) to kiedy te dwa doswiadczenia i intuicje zaczęto rozdzielać?

3. Jeżeli już te dwie domeny aktywności ludzkiego ducha rozdzielono, to czy istnieje jakaś szansa ich powtórnego połączenia? Tak czy nie?”

Nowosielski używa tu terminu „doświadczenie religijne”, ale jako że słowa religia, tak jak słowo warzywo  – jak powiadał o. Badeni, dominikanin – nie sposób zdefiniować, możemy chyba przyjąć, że oznacza również „doświadczenie mistyczne”. Zresztą sam Nowosielski w innym miejscu zauważa – „Elementy etyki, mistyki i piękna zawsze występowały i występują w doświadczeniu religijnym razem”. Krakowski mistrz i mistyk przywołuje fakt, że „W katolicyzmie i w prawosławiu kanonizowano dwóch artystów żyjących nawet w tym samym czasie Fra Angelico i Andrzeja Rublowa. Kanonizowano ich głównie nie za jakieś heroiczne cnoty, które rozwijali obok sztuki, ale właśnie za ich sztukę. (…) Okazuje się, że sztuka, samo uprawianie sztuki może stać się cnotą heroiczną.” Bo sztuka nie jest reprezentacją rzeczywistości, ona sama w sobie jest rzeczywistością.  Samo wejście w przestrzeń sztuki, w rzeczywistość sztuki, jej kontemplacja, praktyka sztuki poprzez medytację, doświadczenie piękna zwraca nas ku mistyce, owej pustce, o której wspomniał Czapski, uzdrawiającej, zbawiającej pustce.

Następuje odklejanie się od świata i swiat się od nas odkleja. Jak to nazywają buddyści – następuje puszczenie, nie przyleganie. 

Stephen Levine, poeta, terapeuta, nauczyciel medytacji i technik uzdrawiania, które przynoszą ulgę w bólu i cierpieniu, opiekun chorych terminalnie, autor książki „Kto umiera?”, która stanowiła ogromny przełom w zachodnim sposobie myślenia o śmierci i umieraniu pisze  w swej pracy: ” Japońska szkoła buddyzmu Czystej Krainy proponuje w nogach łózka chorego (umierającego – przyp. mój) ustawiać pomalawony parawan z laki. Przedstawia on radość i czystość światów, do których wkrótce umierający będzie miał dostęp. Uważam, że zarówno w pokojach szpitalnych, jak i w domu dobrze jest powieścić w miejscu, gdzie umierający zwykle zatrzymuje wzrok, obraz przedstawiający odbicie jego prawdziwej natury. Dla niektórych może to być wizerunek Chrystusa, dla innych Buddy. Dla jeszcze innych – zachód słońca nad morzem. Zdjęcie albo obraz ustawiony w odpowiedznim miejscu może pomóc pacjentowi w koncentracji, która zarówno zmniejszy jego niepokój, jak i wzmocni poczucie istnienia i więzi ze światem.Natomiast fotografie rodziny i bliskich, chociaż umierający może życzyć sobie mieć je przy łóżku, nie są najlepszą pomocą w medytacji. Powiększają osobiste przywiązania i pragnienia pozostania w ciele fizycznym”.

Autor daje doskonały przykład uzdrawiającej mocy praktyki medytacji jakiegoś obrazu przez  chorych terminalnie. Uzdrawiającej, gdyż prowadzi ona do uzyskania pełnej świadomości umierania i świadomości życia. To oczywiście temat na zupełnie inne wystąpienie, ale pragnących pojąć o czym mowa mogę odesłać do książki cytowanego Levine’a lub licznych ostatnio publikowanych rozmów ks. Jana Kaczkowskiego.

Levine wspomina  „obraz przedstawiający odbicie prawdziwej natury”. Natury oglądającego. Warto więc praktykować medytację w muzeum, by znaleźć obraz przedstawiający odbicie naszej prawdziwej natury. Czy państwo macie już taki obraz? Obraz, przy którym „wszystko, co musimy zrozumieć, to ta chwila. Tylko tyle.” (Achaan Chaa)

Gdy znajdziemy już taki obraz wystarczy patrząc na niego skoncentrować się na oddechu. Najprostszą techniką jest liczenie oddechów – liczymy oddechy do dziesięciu i zaczynamy od nowa. Wdech, jeden, wydech, wdech, dwa, wydech, wdech, trzy, wydech….Po doliczeniu do dziesięciu zaczynamy od nowa. Koncentracja na oddechu wycisza umysł, tłumi niepokój, zatrzymuje. Kontemplacja  niedyskursywna obrazu pozwala wejść w jego rzeczywistość, wytworzyć więź, doświadczyć jedności, świadomości siebie, swej natury, swojego życia.

KILKA SŁÓW NA ZAKONCZENIE

Przywoływany już Wacław Hryniewicz stwierdzał – „W ludziach dokonują się głębokie przemiany, jeżeli nie żyją bez refleksji, jeżeli stawiają sobie pytania, skąd pochodzą, kim są i dokąd zmierzają. Wskutek złych wyborów człowiek zaniedbuje swój rozwój duchowy. Przechodząc przez cierpienie, potrafi się oczyścić , uwolnić od pychy i egoizmu, nauczyć trudnej umiejętności przebaczania i uważanego obchodzenia się z ludźmi. Często dopiero po latach jesteśmy w stanie zrozumieć, że największą wartością jest żyć świadomie i stawać się lepszymi. Może to jest właśnie sekret duchowości człowieka (…).”

Medytacja w muzeum może stać się, jak pisał Thomas Merton – osią życia duchowego, ¨uświęceniem zwykłego ludzkiego życia”.

Ale czy to się naprawdę przydarzy, czy to jest aby na pewno dla każdego, owa medytacja w muzeum? XIV Dalajlama ostrzega:

„Lekarstwa nie bierze się na próbę, albo ze względu na jego smak, kolor czy kształt, ale po to, by wyzdrowieć. Jeżeli zażywamy je dłuższy czas, a mimo to nie widzimy żadnej poprawy, nie ma sensu go dalej brać. Bez względu na to, czy Twoje praktyki są długie, czy krótkie, powinny doprowadzić do transformacji lub zmiany na lepsze”.  

Jeśli nie doprowadzają, to znaczy, że trzeba szukać innej drogi, w innym miejscu.

(referat wygłoszony podczas Ogólnopolskiej konferencji naukowej „Muzeoterapia”,11–13 kwietnia 2018 Muzeum Narodowego w Kielcach)

Bogdan Białek

Z wykształcenia psycholog, był redaktorem naczelnym „Charakterów”, jest założycielem i prezesem Stowarzyszenia im. Jana Karskiego, ostatnio powołał do życia Instytut Kultury Spotkania i Dialogu. Jest współprzewodniczącym Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów. Stał się bohaterem filmu dokumentalnego produkcji polsko-amerykańskiej „Bogdan’s Journey” (polski tytuł „Przy Planty 7/9”), który został nagrodzony na festiwalach Jersey City International Televison & Film Festival oraz St. Louis International Film Festival.